24 sierpnia 2012

Denko

Są dwa okresy w roku, kiedy wydaje mi się, że zużywam znacznie więcej (i znacznie szybciej!) wszystkiego, co zalega mi w łazience: lato i zima. Nie wiem czy to kwestia tego, że są to dwie bardziej inwazyjne pory roku jeśli chodzi o stan mojej skóry czy może w tym czasie po prostu kupuję/dostaję więcej. Niemniej jednak wszystko co mam powoli się kończy. I bardzo dobrze, będzie więcej miejsca na kolejne testy ;)
Co dziś? Trzy produkty w wersji miniaturowej i jeden pełnowymiarowy.



-zmysłowy żel pod prysznic Lierac (gel douche sensoriel aux 3 fleurs blanches)
-maska intensywnie regenerująca do włosów Uberhair
-odżywka dwufazowa w sprayu do włosów blond Rene Furterer (okara active light)
-wyszczuplający krem-żel do ciała Biotherm (body resculpt svelt)






Na pierwszy ogień pójdzie żel pod prysznic marki Lierac. Dostałam ten produkt w lipcowym glossyboxie, pewnie sama z siebie bym się na niego nie zdecydowała. 

























Obietnice producenta: "Nawilżający żel pod prysznic na bazie ekstraktów z 3 białych kwiatów (gardenia, kamelia, jaśmin), wzbogacony roślinną gliceryną. Delikatna baza myjąca nie zawiera mydła. Dodatek składników neutralizujących wapń i sole zawarte w wodzie powoduje, że produkt doskonale oczyszcza ciało, nie przesuszając skóry."

Regularna cena to ok 44zł za 150ml (jak na żel to sporo). Ja testowałam miniaturę 30ml.

Moja opinia: Na wstępie: Super, nie ma mydła, ale na drugim miejscu w składzie detergent SLS. Mnie osobiście SLSy nie podrażniają (mam skórę ciała jak krokodyl :D), ale wiem, że wiele osób unika ich bardzo. 
Co dalej... tak jak już chyba gdzieś pisałam, ja od żeli pod prysznic wiele nie wymagam, mają dobrze myć i ładnie pachnieć, fajnie by było gdyby się chociaż trochę pieniły. Nie wierzę w żadne właściwości nawilżające czy inne puste hasła, to w końcu żel pod prysznic. Konsystencja dość rzadka, płyn przezroczysty o lekkim beżowym zabarwieniu. Zapach może być kwestią indywidualną, ale jak dla mnie cuchnął on niesamowicie jak drogeryjne wody kolońskie wybierane przez starsze panie. Bardzo intensywny, kwiatowy, ale na szczęście nie zostawał na skórze. Nie wysuszył mi skóry, ale na pewno jej też nie nawilżył. Przynajmniej dobrze mył (był niestety bardzo wydajny, taka miniaturka starczyła mi na 3 tygodnie codziennego używania i nie mogłam doczekać się końca), ale ten zapach odbierał mi całą przyjemność kąpieli...

Ocena: 2/5 (za zapach i SLS na drugim miejscu w składzie, mył całkiem ok co go trochę ratuje)
Czy kupię? NIGDY W ŻYCIU, po pierwsze ze względu na cenę, po drugie... nie zgadniecie, za zapach! Będzie mi się śnił po nocach. W koszmarach...




Następnie, jak już jesteśmy przy glossyboxie, maska do włosów Uber (również lipcowy box).



























Obietnice producenta: "Bogata dobrodziejstwami natury, sprawi, że Twoje włosy nabiorą świeżego i zdrowego wyglądu oraz zostaną dogłębnie nawilżone. 
Pomaga w zatrzymaniu wilgoci, co wpływa korzystnie na zwiększenie delikatności włosa, chroniąc i nawilżając skórę głowy. Połączenie zmiękczającego japońskiego jedwabiu i pobudzającego wzrost Olejku pequi sprawia, że jest jest to nieoceniona, intensawna, terapia o właściwościach nawilżających i ochronnych do wszystkich rodzajów włosów, dająca natychmiastowe rezultaty. Korzystne działanie dodanego, rewelacyjnego miodu manuka zapewnia kojący i odczulający wpływ na skórę głowy oraz zmniejsza podrażnienia spowodowane przez regularne zabiegi niszczące włosy. 
Ekstrakt z chroniących kolor owoców liczi zapewnią zdrowe odżywienie dla farbowanych zmęczonych oraz suchych i łamliwych włosów."

Regularna cena to 74,90zł za 100ml. Ja zużyłam 25ml.

Moja opinia: Zacznę może znów od składu (chociaż żadną specjalistką nie jestem). Najbardziej zachwalane składniki czyli miód manuka itp. oczywiście na samym końcu składu także trochę słabo. Z kontrowersyjnych składników zawiera parafinę i silikony, ale paniki bym nie siała. Z tym że do mega naturalnych kosmetyków raczej bym tej maski nie zaliczyła.
Miniopakowanie starczyło mi na jakieś 2-3 użycia (przy trzecim zmieszałam ją z kończącą się odżywką), ale ja mam włosy dość długie (do/za łopatki) i gęste. Konsystencja dość 'lekka', nie za gęsta. Zapach mi średnio przypadł do gustu, wydawał się dość sztuczny, ale był bardzo delikatny i nie przytłaczający. Nakładałam maskę na umyte włosy i trzymałam ok. 10-15min po czym spłukiwałam chłodną wodą. Efekt był zadowalający, włosy dawały się rozczesać, wydawały się nawilżone, ale chyba lekko obciążone bo naturalnie delikatnie się kręcą, a po tej masce wydawały się znacznie prostsze. Efekt bardzo mi się spodobał, ale ciekawa jestem jakby moje włosy zachowywały się przy dłuższym stosowaniu.

Ocena: 4/5 (odejmuję za cenę, moim zdaniem to trochę za dużo jak na zaledwie 100ml, no i za drobne oszustwa składowe)
Czy kupię? Jak będę miała okazje to tak, podobało mi się jej działanie i chętnie zrobiłabym drugie podejście coby móc gruntownie ją przetestować, ale chwilowo zdrowy rozsądek karze szukać dalej i taniej ;)




Drugi produkt do włosów, odżywka bez spłukiwania w sprayu do włosów blond Rene Furterer. Kiedyś w Sephorze był dostępny w promocji zestaw miniaturek Rene Furterer do włosów blond (nie wiem czy ciągle jest dostępny), ale jedynie ta odżywka wzbudziła we mnie jakieś cieplejsze uczucia, reszta była taka sobie i też zdecydowanie za mała żeby móc coś więcej powiedzieć.




























Obietnice producenta: "Lekka odżywka w sprayu bez spłukiwania ułatwia rozczesywanie włosów nie obciążając ich. Wyciąg z miodu, wyciąg Okara, witaminy E i B5 w połączeniu z podwójnym filtrem przeciwsłonecznym odżywiają i zapewniają blask włosom blond, z pasemkami lub poddanym dekoloryzacji. Formuła Active Light zapobiega żółknięciu koloru."
Regularna cena to ok.75zł za 150ml, ja przetestowałam 50ml.

Moja opinia: Skład tym razem pominę, został szczelnie zalepiony naklejką z polskim opisem. Odżywka rzeczywiście włosów nie obciąża, trochę ułatwia rozczesywanie (ale bez przesady, miałam do tego lepsze preparaty), i po jakimś czasie zauważyłam, że pożółkłe od słońca włosy (mam naturalne blond włosy, odcień średni, ale od słońca bardzo szybko jaśnieją i to niestety na żółto...) jakby trochę się 'spopieliły'. Nie używałam jej jakoś bardzo regularnie, ostatnio częściej coby ją w końcu skończyć. I żadnego blasku i odżywienia po niej nie zauważyłam. Poza tym bardzo przeszkadzał mi jej zapach, jakby ziołowoalkoholowy? Niestety zostawał na włosach. 

Ocena: 3/5 (minus za zapach i fakt, że średnio pomagał w rozczesywaniu włosów, ale efekt 'odżółcania' przypadł mi do gustu)
Czy kupię? Raczej nie, na moje włosy potrzeba czegoś zdecydowanie bardziej wygładzającego jeśli chodzi o odżywki bez spłukiwania. Lekka formuła w sprayu jest fajna, ale niestety nie dla mnie. 



I ostatni produkt to pełnowymiarowy wyszczuplający balsam do ciała Biotherm. Jakiś czas temu będąc z mamą na zakupach w Sephorze naszła nas chęć na przetestowanie czegoś wyszczuplającego, ot tak przed latem. Skończyło się na tym, że sama wylądowałam z dwoma kosmetykami, bo (ku mojej uciesze!) mamie jej nie przypadł do gustu (był to żel chłodzący z Eisenberga, po Biothermie zabrałam się za niego i jak tylko się skończy na pewno go ocenię!).























Obietnice producenta: "Pielęgnacja ciała napinająca i wyszczuplająca. Wzmacnia i redefiniuje sylwetkę. Preparat wspomagający rzeźbienie sylwetki ciała poprzez połączenie dwóch aktywnych składników wyszczuplających i wzmacniających. Bioaktywny krzem, który stymuluje syntezę kolagenu i kofeina, która spala tłuszcz aby wyrzeźbić sylwetkę. "
Regularna cena to ok. 200zł za 200ml.

Moja opinia: Zawsze sceptycznie podchodzę do kosmetyków o rzekomym działaniu wyszczuplającym czy antycellulitowym, ponieważ uważam, że widoczne efekty zapewnić może tylko dieta i ćwiczenia, ewentualnie medycyna estetyczna. Niemniej jednak mój wewnętrzny leń jest silniejszy niż zdrowy rozsądek także czasem nie mogę się oprzeć i muszę sprawdzić, oczywiście bez większych nadziei. A co do tego kosmetyku, to jest wart polecenia. Po pierwsze ma przyjemną konsystencję lekko różowego krem-żelu i bardzo szybko się wchłania (co dla mnie jest dużym plusem, ponieważ nie mam suchej skóry i większość balsamów i kremów do ciała potrafi na mnie siedzieć i siedzieć...), nie pozostawia lepkiej warstwy. Po drugie skóra po nim jest jedwabiście gładka, aż chce się macać. Po trzecie, działanie: rzeczywiście napina i wygładza skórę, nie powiem czy wyszczupla, ale poprawia jej stan i efekty napięcia są bardzo widoczne. Uważam, że przy dobrej diecie i ćwiczeniach ten kosmetyk mógłby zdziałać wiele. Jak działa na cellulit nie powiem, gdyż raczej nie mam tego problemu. A rozstępy wydają się odrobinę mniej widoczne. I zapach jest naprawdę delikatny i przyjemny. Wydajności nie ocenię gdyż nie stosowałam go regularnie (może też i efekty byłyby lepsze gdybym wcierała go w siebie dzień w dzień).

Ocena: 4,5/5 (cena jest jednak trochę za wysoka i sylwetki to to bez wspomagania nie wyrzeźbi, ale działanie jest naprawdę widoczne)
Czy kupię? Jak będę miała okazję i nie znajdę swojego KWC w temacie wyszczuplania i ujędrniania (czyli chyba czegoś, co zdziała cuda...), to ten kosmetyk na pewno jeszcze nieraz trafi na moją półkę.


To by było na tyle na dziś, ale patrząc na moje topniejące zapasy to kolejne denko przyjdzie szybciej niż później ;)

N.

1 komentarze:

Unknown pisze...

dieta i ćwiczenia :)
roznego typu kremy nie zapewnia takiego trwalego i mocego efektu :)
obserwujemy?:*

Prześlij komentarz