9 listopada 2012

jesienny TAG

Jako iż jesień jest jedną z moich dwóch ulubionych pór roku (druga to wiosna), postanowiłam zrobić u siebie tak w ramach zabawy jesienny TAG.
 (I co z tego, że na dworze raz jest zima a raz lato? jakby to powiedziała Dżoana Krupa: "hu kers?" Ja tam wierzę, że jeszcze przyjdzie taka prawdziwa polska jesień!)



























1.Ulubiony produkt do ust na jesień.
Cały rok używam produktów nawilżających usta (mam straszne skłonności do łuszczących się skórek), ale aktualnie standardowy Tissane zdradzam z Nivea Vitamin Shake i wpadłam po uszy. Ah ten żurawinowo-malinowy zapach...
Dodatkowo nie wiem czemu, ale nagle naszło mnie na mocniejsze podkreślanie ust (nie to, że jakoś mocno, wklepuję niezbyt dokładnie intensywną czerwoną pomadkę palcami i uzyskuję tym efekt, jakbym zajadała się wiśniami). Odgrzebałam starą i zapomnianą już przeze mnie Chanel Rouge Allure w odcieniu 21 Exotic i coś czuję, że będzie to mój hit jesieni ;)



























2. Ulubiony jesienny lakier do paznokci.
Essie 737 Masquerade Belle (bardzo ciemne wino) i Essence 130 What's My Name (coś jak kawa z mlekiem). Pięknie się też ze sobą łączą (u mnie zawsze serdeczny u lewej ręki jest w innym kolorze).




3. Ulubiony jesienny napój.
Jesienią królują herbaty, a u mnie akurat Truskawka z Wanilią, Biofix. Natomiast na mieście ubustwiam Starbucksową Apple Crumble Latte (na mleku sojowym i bez bitej śmietany, niestety nie toleruję laktozy...).



4. Ulubiony jesienny zapach/świeca/perfumy.
Nie umiem wybrać ulubionej świecy (często używam tych z IKEA, ze względu na cenę, chociaż zdaję sobie sprawę z jakości...), ale oczywiście i u mnie jesienią goszczą one każdego wieczora. Natomiast zapach to niezmiennie całorocznie (z małymi wakacyjnymi romansami z czymś lżejszym) Chloe EDP <3 
+zapach spacerów w czasie mżawki, rozpalonego kominka i pierwszych mandarynek w domu!



5. Ulubiony szal/chusta.
Jesień to czas robienia na drutach, także jeszcze nie wybiorę swojego jesiennego faworyta, natomiast chwilowo noszę mój ostatnio wyrób z wełny z dodatkiem kaszmiru.




6. Ulubiona zmiana w przyrodzie.
Na pewno nie spadek temperatury ;) Najbardziej lubię ten okres, kiedy liście już opadną z drzew i atmosfera dookoła zaczyna się robić mroczna, oczekująca zimy. Trochę to masochistyczne, ale jest coś w tym...



7. Ulubiony horror/film na Halloween.
Lubię oglądać dobre horrory (większość przez palce...), ale mam też słabość do amerykańskich gniotów, a moim 'horrorem' wszech czasów z tej kategorii jest seria Halloween z postacią Michaela Myers'a.



8. Ulubiony jesienny owoc/potrawa.
Skorzystam z tego, że technicznie rzecz ujmując pomidor jest owocem ;) A mi jesień kojarzy się z przygotowywaniem pomidorowych przetworów na zimę, zresztą jest to moje ulubione warzywo/owoc. No i te pomidorowe sosy otwierane późną jesienią... mniam!



9. Za co przebrałabyś się na Halloween.
Za gnijącą pannę młodą!


10. Co najbardziej lubisz w jesieni.
Chyba tę przedświąteczną gorączkę, którą jakby nie było odczuwamy już w listopadzie. I pierwsze reklamy CocaColi. I piękne jesienne kolekcje. I wełnę, kaszmir, angorę... I kalosze, i kozaki. Lubię jesień i już!



7 listopada 2012

listopadowy glossybox


Tym razem glossybox zaskoczył mnie totalnie... ale nie zawartością tylko terminem przybycia ;) Wczoraj koło godziny 23 dostałam maila od DPD, że w dniu następnym przybędzie do mnie przesyłka i tym razem naprawdę się tego nie spodziewałam (ba, nawet zapomniałam że to już ten czas w miesiącu). Szczęśliwie wyszło, bo akurat jutro z rana wyjeżdżam na weekend do domu, także jeden dzień później i w weekend miałabym szlaban na internet coby sobie niespodzianki nie popsuć ;)

Na fejsbukowym fanpejdżu GB kilka dni temu pojawił się mały sneak peek dotyczący zawartości (przez dziurkę od klucza można było podejrzeć znane mi dobrze logo wody toaletowej Chloe, yay!) i informacja, że w losowo wybranych stu pudełkach będzie można znaleźć biżuterię (50 bransoletek i 50 broszkospinek) marki Koto.
Ja oczywiście w tej szczęśliwej setce się nie znalazłam, ale może to i lepiej, bo Koto to zdecydowanie nie mój styl. Te, które znalazły niech się cieszą ;)



Tematem box'a jest oczywiście jesień i to dość szeroko pojęta. Tak patrząc na to pudełko to jesień widzę tylko w opisie na karteczce, kosmetyki nie mają żadnego tematu przewodniego i wyglądają na dobrane dość losowo.
Moje pierwsze wrażenie po otwarciu to... pustka. W tym miesiącu produkty są gabarytowo (nawet nie chodzi mi o pojemność w rozumieniu małych próbek, bo aż dwa produkty są pełnowymiarowe) wyjątkowo niewielkie stąd zauważalna przestrzeń w pudełeczku.
I co mamy?



1. CASHMERE Utrwalająca baza pod cienie
"Baza o cielistym kolorze i kremowej konsystencji. Wygładza skórę powiek i wyrównuje koloryt. Ułatwia rozprowadzenie, zapobiega osypywaniu i rolowaniu cieni. Intensyfikuje kolor. Przedłuża trwałość makijażu oka do 15h."
Pełny produkt kosztuje 27zł/7g i właśnie tyle dostajemy.
Nie jestem zachwycona. Po pierwsze to tak naprawdę produkt marki Dax Cosmetics czyli żadne luksusy, po drugie ja takiego produktu raczej nie potrzebuję ponieważ rzadko używam cieni w intensywnych kolorach (w ogóle rzadko używam cieni). Z ciekawości nałożyłam na oko i mam wrażenie, że podkreślił mi skórki mojej suchej powieki, dość ciężko się rozprowadzał i nie zauważyłam żadnego wyrównania kolorytu skóry. To takie pierwsze wrażenie, podejdę do niego jeszcze kilka razy (może skuszę się na mocniejszy makijaż oka?), ale jak nic się nie zmieni to oddam mamie, może jej lepiej posłuży.



2. Chloe Woda perfumowana
"Symbol miłości, najpiękniejsza wśród kwiatów, klasyczna, niezastąpiona... róża. Jest ona nutą przewodnią zapachu Chloe, którą połączono z delikatnymi nutami kwiatowymi, ambrem i drzewem cedrowym."
Pełny produkt kosztuje ok.230zł/30ml, 320zł/50ml i 395zł/75ml, my dostajemy 5ml.
Tego zapachu nikt mi nie musi przedstawiać, od kilku lat jest moim zapachem i pewnie do końca życia będzie stałym elementem w mojej toaletce. Ciesze się nawet z tak małej pojemności, może nawet i lepiej bo teraz spokojnie mi się zmieści do mojej 'torebkowej kosmetyczki'. Opakowanie jest uroczą miniaturą pełnego produktu (różni się paroma detalami). Ja jestem na tak tak tak!



3. GLYSKINCARE Hydrating Eye Cream EyePro 3X Complex
"Krem poprawia mikrocyrkulację, przez co zmniejsza opuchliznę oraz redukuje cienie pod oczami. Powstrzymuje procesy starzenia, poprawiając sprężystość i nawilżenie delikatnej skóry wokół oczu."
Pełny produkt kosztuje 40zł/15ml (na karteczce wdarł się chochlik drukarski i zamienił wartości) i taki właśnie dostajemy.
Kolejny krem pod oczy (chyba w co drugim box'ie jakiś się znajduje), ale zupełnie mi to nie przeszkadza, Clinique mi się już niestety skończył a i Siquens już wyciskam na siłę także ciesze się, że nie muszę sama uzupełniać zapasów, szczególnie że najbardziej mnie ciągnie do nowego Clinique Even Better Eyes, a on kosztuje fortunę. Podobno w innej wersji pudełka można dostać All About Eyes Clinique, troche żałuję, że mi się nie trafił, ale przynajmniej mam okazję przetestować coś nowego. 
Dla mnie pozycja trafiona, zobaczymy jak się sprawdzi.



4. HAPPYMORE SKIN CARE HappyMore BB
"Delikatny jak krem i skuteczny jak podkład. Zawiera kwas hialuronowy, ekstrakt z dzikiej róży i naturalny filtr przeciwsłoneczny. Idealnie dopasowuje się do koloru skóry. Wystarczy nałożyć rano i czuć się komfortowo przez cały dzień."
Pełny produkt kosztuje 203zł/30ml, dostajemy 5ml.
Na początku byłam zła. Spojrzałam na tę próbkę i pomyślałam że to żart, bo takie objętościowo próbki to ja dostaję za darmo w Douglasie. Na dodatek kolor wydawał mi się bardzo ciemny. Ale jako że box dotarł do mnie akurat w czasie mojej porannej toalety, postanowiłam od razu go wypróbować. No i okazał się naprawdę fajnym produktem. Odcień stopił się z moją twarzą, koloryt cery został wyrównany (krycie raczej słabiutkie, ale dla mnie to plus, bo go nie potrzebuję), twarz rozświetlona, ale nie świecąca. Jedynie brakuje mi tu większego filtra, nie uznaję BB bez filtrów. No i mam nadzieję, że mnie nie zapcha, a składu nie znam.
Gdyby nie ta śmieszna ilość kosmetyku (mam pewne wątpliwości czy tu naprawdę jest 5ml) byłabym baaardzo zadowolona.



5. LIERAC Luminescence Serum
"Rozświetlające serum ujednolicające powierzchnię i koloryt skóry. Niweluje niedoskonałości skóry - przebarwienia, rozszerzone naczynka oraz utratę elastyczności."
Pełny produkt kosztuje 246zł/30ml, a dostajemy 8ml.
Serum wydaje się być przeznaczone raczej do starszej skóry, ale i tak przetestuję. Kończy mi się właśnie Flavo C, także będzie okazja. Bardzo podoba mi się zapach tego kosmetyku, opakowanie też ok. Jestem bardzo ciekawa czy uda mu się coś zrobić z moimi naczynkami przy nosie ;)



I to by było na tyle. Poza pięcioma kosmetykami dostajemy jeszcze zniżkę -20% na answear.com i ulotkę o zapachach Chloe.
Ogólnie oceniam to pudełeczko na 3/5, nie jest źle, Chloe-fajnie, krem pod oczy i serum chętnie przetestuję, ale ta baza pod cienie i śmiesznie mała próbka kremu (chociaż fajnego!) jakoś mnie nie przekonują. Uważam, że zeszłe pudełeczko było znacznie ciekawsze i takie bogatsze, w tym jakoś tak wieje pustką. Liczę, że grudniowe (świąteczne!) będzie znacznie lepsze, dlatego jeszcze GB nie skreślam.

A jak Wasze wersje?

N.

PS. Plus dla GB za brak mydełek i żeli pod prysznic, ile można :D
















6 listopada 2012

wracam...

z małym haulem, na rozruszanie ;)

Jakoś tak mi nieswojo, niby nie mam póki co zbyt wielu czytelników stałych, ale jednak czuję, że muszę wytłumaczyć swoją nieobecność. Otóż ostatni czas spędziłam w szpitalu, nie będę się może zagłębiać w szczegóły. Szczęście w nieszczęściu, że udało mi się załatwić urlop dziekański, także teraz cały rok mogę spokojnie spędzić na ratowaniu swojego stanu zdrowia (kolejny termin pobytu w szpitalu mam wyznaczony na styczeń), a przy okazji skupie się bardziej na zakorzenianiu się TU.  

A wracając do tematu: nigdy nie byłam fanką HAUL'i, zawsze mi się wydawało, że takie wpisy nic konkretnego nie wnoszą. Ale dziś po raz pierwszy byłam na zakupach 'z misją', także postanowiłam się pochwalić co tam upolowałam i jaki to wszystko ma cel.

Nie pamiętam czy kiedykolwiek wspominałam coś o swojej cerze także teraz jest dobry moment. Mam cerę mieszaną, tłusta strefa T (szczególnie okolice nosa i czoło) i normalna reszta twarzy (zimą często przesuszona). Nie mam jakichś większych problemów z cerą, czasem mi tam coś wyskoczy, ale na szczęście szybko znika, natomiast moim największym problemem, bolączką i kompleksem od zawsze są rozszerzone (ze skłonnością do zapychania) i bardzo widoczne pory. Szczerze mówiąc powoli tracę nadzieję na jakiś cudowny preparat, który niczym photoshop wymaże mi te moje 'dziurki', ale gdy tylko na rynek wchodzi jakiś kosmetyk rzekomo zmniejszający pory to chętnie go testuję. W każdym razie póki co jedyne co mogę robić to maskowanie problemu.
Na rynku są dostępne preparaty, które mają na celu doraźne zmniejszenie widoczności porów. Działają bardziej jak wygładzające bazy pod makijaż, z tym że można ich używać zarówno pod jak i na wykonany już make up. [Nie będę się dłużej rozpisywać w tym temacie, myślę że zrobię oddzielny wpis o tym jak staram się zwalczyć widoczność porów i oddzielne porównanie tego typu produktów, a mam ich w swojej kolekcji aż trzy.] Dowiedziałam się, że marka Clinique wprowadza nową linię kosmetyków zwalczających rozszerzone pory i postanowiłam dwa z tej serii wypróbować. Także od dziś testuję takie to właśnie zdobycze (i przy okazji pokaże Wam pare innych specyfików, które dziś zakupiłam):




CLINIQUE Pore refining solutions instant perfector
czyli wspomniany już preparat zmniejszający widoczność porów
cena w Sephorze: 99zł za 15ml (na szczęście miałam na karcie jakieś zniżki!)




CLINIQUE Pore refining solutions instant perfecting make up
podkład, który wg zapewnień producenta maskuje widoczność porów oraz z czasem je zmniejsza (taaa...)
mimo że mam cerę jasną, ale nie tzw porcelanową (czyt.białą) zakupiłam najjaśniejszy odcień 2 alabaster; tak na marginesie wydaje mi się, że Clinique ma wyjątkowo ciemne odcienie podkładów i pudrów, dla dużej części bladolicych Polek nadające się co najwyżej na okres wakacyjny.
cena w Sephorze: 135zł za 30ml

Przy okazji wypadu do centrum handlowego zajrzałam też do The Body Shop w celach uzupełnienia zapasów moich ukochanych maseczek (o maseczkach z TBS również planuje oddzielny post).


THE BODY SHOP Honey & Oat 3-in-1 srub mask
To już moje trzecie opakowanie tej maseczki, zdecydowanie ulubieniec.
cena: 49zł za 100ml (ale jest naprawdę wydajna!)



Przy okazji wizyty w TBS przypomniałam sobie o topniejących zapasach obowiązkowych przy cerze mieszanej bibułek matujących (aktualnie wykańczam Inglotowe), także w najbliższym czasie zamierzam testować o takie:



THE BODY SHOP The Tree blotting tissues
Kiedyś używałam tych z warstwą transparentnego pudru, nie wiem nawet czy jeszcze są dostępne w regularnej sprzedaży, w każdym razie wtedy byłam zadowolona, zobaczymy co moja twarz powie na te.
cena: 25zł za 65 bibułek


Ostatnie odwiedzone przeze mnie miejsce to słynny już salon Bath&Body Works. Mam bardzo ambiwalentny stosunek do tego sklepu, z jednej strony ta różnorodność zapachów i rodzajów produktów jest niesamowita, ale z drugiej strony nie mogę tam znaleźć nic, co zachwyciłoby mnie w 100% (ok, mgiełka do ciała Coconut Lime Breeze albo Sweet on Paris były bliskie kupna, ale obu tych zapachów nie ma w wersji mini, a jakoś nie miałam ochoty kupować pełnowymiarowych produktów). Także skusiłam się jedynie na zapach do samochodu (Cranberry Woods+czarne opakowanie na kratki nawiewowe), który od razu znalazł swoje miejsce (stąd brak zdjęć) i 2 małe żele antybakteryjne.



Bath&Body Works kieszonkowe żele antybakteryjne do rąk o zapachu Paris Amour i Vanilla Cupcake
Nie jestem do nich nastawiona wyjątkowo pozytywnie, zapach vanilla cupcake kupiłam w ciemno i po otwarciu tak mnie zemdlił swoją słodyczą, że od razu sprezentowałam go mamie, natomiast paris amour ma w sobie brokat, który zauważyłam dopiero po użyciu. Także strasznie wtopiłam, żałuję, że dłużej nie zastanowiłam się nad doborem linii zapachowej, ale tak to jest jak już przy kasie sięgasz po coś, co stoi w zasięgu twojej ręki ;)
cena: 5,99zł za sztukę (29ml)



Jeśli chodzi o mój dzisiejszy haul to tyle. Chciałam się jeszcze z Wami podzielić paczuszką, którą moja ukochana Tatjanka przywiozła mi z ostatniego wypadu do Zagrzebia (i który mnie niestety ominął w związku z pobytem w szpitalu...). Otóż jak tylko wyczułam okazję zdobycia czegoś z DM a konkretniej z Alverde, od razu poprosiłam o takie właśnie suweniry (bez żadnych konretnych wytycznych). I takie to dobra dostałam:


Alverde krem pod prysznic z papają i rokitnikiem;
Niesamowicie rześki zapach, kojarzy mi się z grapefruitem. Jeszcze nie używałam, ale zabieram się za niego jak tylko skończę aktualny żel!



Alverde fluid z aloesem do cery mieszanej i normalnej;
Zdążyłam użyć go dopiero parę razy, ale wydaje mi się że raczej jest to krem do cery normalnej w kierunku suchej. Na razie nakładam go sporadycznie i oszczędzam go na większe zimowe mrozy bo coś czuję, że wtedy sprawdzi się idealnie. Bałam się, że ze względu na oleje w składzie może mnie zapchać, ale póki co nic takiego nie zauważyłam.



Alverde olejek do ciała z paczulą i czarną porzeczką;
Przez przypadek trafił mi się hit internetu ;) Na prawdę super produkt, wyrywamy go sobie z całą rodziną z rąk i to dosłownie, bo moja mama i mój Filip stosują go właśnie do natłuszczania dłoni, ja raczej tradycyjnie na suchą skórę moich łydek natomiast zbieram się do przetestowania go przy olejowaniu włosów.
Dodam tylko, że na początku zapach mnie trochę przytłoczył, w buteleczce czuć głównie paczulę, która jest dość mocnych zapachem, ale po rozprowadzeniu na skórze wydobywa się cudowny zapach czarnych porzeczek, w którym aktualnie jestem totalnie zakochana!

DZIĘKUJĘ KOCHANA TATJANKO ;*



No i miało być krótko i na rozruch a wyszło jak zawsze... Od teraz postaram się już regularnie!
Tymczasem dobranoc!

N.

PS. Wiecie co jest jutro...? Jutro dzień pudełka ;)










9 października 2012

Październikowy Glossybox

Przyznam się bez bicia, odkąd Glossybox na swoim profilu na FB podał temat październikowej edycji nie byłam zachwycona. Home SPA (czyli domowe SPA) kojarzy mi się ze świeczkami, pachnącą kąpielą z pianą i maseczką na twarzy. Nie żebym była przeciwna takiemu rozpieszczaniu się, ale takie przyjemności sprawiam sobie naprawdę rzadko (z racji braku czasu i możliwości bo chwile samotności i spokoju w moim domu to aż święto!) i przestraszyłam się, że taki zestawik kosmetyków po prostu stałby na półce w łazience i ładnie wyglądał.

Tak więc bez wielkich oczekiwań przyjęłam dziś z rana pudełeczko od kuriera i przy porannym kakao zaczęłam buszowanie.












Tak jak mówiłam, temat pudełeczka z krótkim opisem. Nadal mnie nie przekonali wizją SPA w łazience... Ale widać zmianę szaty graficznej dołączonej karteczki, ewidentnie przyszła jesień!




 

A to znalazłam w środku. Także po kolei:


1.Balneokometyki Malinowy Zdrój, Biosiarczkowy żel oczyszczający;
"Głęboko oczyszczający żel do mycia twarzy z leczniczą wodą siarczkową i łagodną bazą myjącą dla cery mieszanej, tłustej i z niedoskonałościami."
Pełny produkt kosztuje 28zł/200ml i taką obiętość dostajemy.
Nie wiem na ile on będzie łagodny bo znalazłam w składzie SLS, ale po za tym skład ma dość fajny i całkiem ładnie pachnie. Ma też w sobie lekko peelingujące drobinki JOJOBA a ja lubię takie rzeczy. Jak skończę aktualnie używany żel LRP to chętnie się za ten zabiorę, szczególnie, że jest idealnie dobrany do mojej mieszanej cery. Ciekawe co dostały dziewczyny z suchą skórą...



2.Fresh Minerals Kosmetyk do makijażu;
"Fresh Minerals to amerykańska marka kosmetyków mineralnych. Nie powodują uczuleń, nie zatykają porów, idealne dla alergików."
Pełny produkt kosztuje ok.50zł/sztukę; tu również każdy dostał wersję pełnowymiarową.
Ja miałam to szczęście dostać całkiem przyjemny sypki cień do powiek w kolorze, który określiłabym jako perłowo-szampański (odcień 905648 NOTORIOUS). Czemu szczęście? Część dziewczyn dostała jakieś wysuszone lub połamane kredki do oczu czy szminki w szalonych odcieniach, także myślę, że ja całkiem nieźle trafiłam. Na swatchu widać głównie odcień, sam cień nie jest taki matowy, powiedziałabym że raczej perłowy. Na pewno będę używać (o ile sprawdzi się w makijażu, jeszcze go nie nakładałam na powiekę), kolor klasyczny także mam szczęście ;)



3.Organique Balsam z Masłem Shea;
"Wyjątkowy, twardy balsam do ciała na bazie masła Shea, wosku pszczelego i odżywczych olejów: sojowego, z awokado i pestek winogron."
Pełny produkt kosztuje 39,99zł/150ml, dostajemy 100ml także 2/3, nie jest źle ;)
Po otwarciu miałam mieszane uczucia, ponieważ ten balsam naprawdę jest twardy! Dość ciężko się go wyjmuje z opakowania, następnie trzeba taki twardy kawałek rozetrzeć w dłoniach i dopiero rozprowadzić na skórze (nie powiem, łatwo nie jest). Ale ten zapach żurawiny... rekompensuje cały trud, jest obłędny! Będę próbować się z nim oswoić, chociaż już czuję, że wolę konsystencję masła. Zobaczymy jak działanie na dłuższą metę...





















4.PAT&RUB Stymulujący peeling do ciała Home Spa;
"Rozmarynowo-cytrusowy peeling do ciała HOME SPA z soli, cukru i olei roślinnych, dokładnie złuszcza skórę, przywracając jej blask i świeżość."
Pełny produkt kosztuje 99zł/450ml, dostajemy 50ml.
Uwielbiam kosmetyki PAT&RUB a o ich peelingach naczytałam i nasłuchałam się samych dobrych rzeczy, także chętnie przetestuję. Zapach ma taki ziołowo-cytrusowy, typowy dla PAT&RUB, mi akurat odpowiada, ale na przykład mojemu partnerowi totalnie nie pasuje także kwestia gustu.



5.Rene Furterer Maska do włosów Karite;
"Maska intensywnie regenerująca włosy suche i zniszczone, która zawiera 100% naturalnych składników i certyfikat ECOCERT."
Pełny produkt 153zł/200ml, my dostajemy 30ml.
Nie przepadam za kosmetykami tej firmy, jakoś nic mi do tej pory się zbyt dobrze nie sprawdziło. Ok, na bubel jeszcze nie natrafiłam, ale raczej były to takie przeciętniaki, a za tę cenę oczekiwałam czegoś więcej. Co do tej maski to się jeszcze okaże, skład ma całkiem fajny. Staram się nie nastawiać zbytnio negatywnie, ale zobaczymy co z tego będzie, może mnie zaskoczy.



6.The Secret Soap Store Mydło Argan&Goats;
"Mydło na bazie roślinnej z olejkiem arganowym i proteinami mleka koziego. Nawilża, odżywia, uelastycznia i łagodzi podrażnienia."
Pełny produkt kosztuje 35zł/130g, nie mam pojęcia ile dostajemy, nie ma podanej informacji, w każdym razie kosteczka wielkości pudełka od zapałek.
Glossybox nie byłby sobą gdyby nie dorzucił nam jakiegoś mydełka :D To akurat wygląda fajnie, zaciekawił mnie jego skład, jedynie przerażają mnie takie złote drobinki (jakby brokat), których się dopatrzyłam. Zapachu nie ocenię (chociaż bardzo jestem ciekawa!) gdyż jeszcze nie otwierałam opakowania. Nie szalałabym jednak z tymi obietnicami producenta, aż mi się nie chce wierzyć, że mydło mi nawilży czy uelastyczni skórę ;)



To by było na tyle jeśli chodzi o zawartość. Na szczęście moje obawy się nie sprawdziły i nie dostałam żadnych soli czy płynów do kąpieli. Kosmetyki w tym miesiącu całkiem fajne, jestem zadowolona, ale czas pokaże jak się sprawdzą. Bardzo jestem ciekawa Waszych wersji, widziałam jakieś glinki porozsypywane w pudełeczkach i przedziwne kosmetyki kolorowe, także podzielcie się swoją zawartością bądź wklejajcie linki do swoich postów.

N.

7 października 2012

pieniążki kochane... +TAG

Nie lubię oszczędzać. Nie jest to może dobra cecha, szczególnie w czasach kryzysu, ale nie będę owijać w bawełnę. Odkładanie pieniędzy na jakiś konkretny cel kojarzy mi się z sytuacją z czasów liceum, która spaczyła mi pogląd na oszczędzanie do dziś. Wtedy to wyjątkowo zapragnęłam okularów przeciwsłonecznych marki Chloe, model 2119 ocień bodajże czekoladowy, nie pamiętam już dokładnie... Nie wiem co mnie wtedy opętało, nie pamiętam dlaczego akurat te oprawki tak bardzo mnie w sobie rozkochały. W każdym razie, okulary kosztowały 300$ + przesyłka (na swoje usprawiedliwienie dodam, że dolar był wtedy stosunkowo tani), a że nie wychowywałam się w domu, w którym takie wydatki byłyby na porządku dziennym, musiałam zacząć oszczędzać. Szczęście, że było to w okolicach moich urodzin, więc trochę pieniędzy dostałam od rodziny z tejże okazji, trochę 'zarobiłam' gotując, sprzątając i ogólnie wyręczając rodzinę w świątecznym okresie (urodziny mam w grudniu). W końcu udało mi się, uzbierałam wystarczającą kwotę, ale problem polegał na tym, że okulary trzeba było zamówić z amerykańskiej strony płacąc kartą kredytową, której wtedy jeszcze nie miałam, więc nie mogło się obejść bez pomocy mamy. Położyłam jej kopertę na biurku wyjaśniając sytuację i prosząc o udostępnienie karty na jedną płatność internetową, oczywiście zwrot kosztów w kopercie. Jak moja mama zobaczyła tę kasę i cel na które miały iść to oczywiście skutecznie mnie od pomysłu odwiodła ("Córeczko, zobacz ile to jest pieniędzy, ile możesz sobie za to kupić fajnych rzeczy... Naprawdę chcesz wydać tyle pieniędzy na okulary przeciwsłoneczne? A co jak zaraz wyjdą z mody?). I co? I miesiące oszczędzania poszły na kilka średniej jakości ciuchów, pewnie kilka kosmetyków i książek, nic wartego zapamiętania. Czego mnie to nauczyło? Ano niczego, poza poczuciem winy towarzyszącym mi za każdym razem, kiedy chcę wydać na coś trochę więcej pieniędzy niż zazwyczaj, szczególnie jeśli jeszcze muszę sobie w związku z tym odmówić czegoś innego.

Ale do czego zmierzam... Coraz częściej podobają mi się rzeczy, które są lepszej jakości, z lepszego materiału i co za tym idzie po prostu droższe. I po dłuższym przemyśleniu dochodzę do wniosku, że nie ma w tym nic złego! Z tym, że moja sytuacja materialna się nie zmieniła, a na pewno nie na lepsze, także postanowiłam zmienić parę nawyków, które zauważyłam dopiero niedawno.


5 największych urodowych grzechów ekonomicznych (które muszę zmienić!):

1.Używanie za dużo kosmetyków na raz
Zauważyłam to dopiero jakiś tydzień temu gdy coś mi podrażniło twarz. Nie mam specjalnie wrażliwej cery, a nagle na mojej twarzy pojawiały się czerwone piekące placki. Próbowałam znaleźć winowajcę metodą eliminacji, ale nieważne co bym wykluczała z pielęgnacji i tak ciągle byłam podrażniona. Zaczęłam szperać w internecie i okazało się, że im więcej składników aktywnych na raz tym łatwiej o podrażnienia a nawet poparzenia. Poza tym niektóre kosmetyki wchodzą ze sobą w reakcje, ba, niektórych substancji nie można używać przy przyjmowaniu niektórych leków! Sprawa niby oczywista, ale w ferworze dbania o urodę jakoś tak o tym... zapomniałam. Nawet się nie przyznam co potrafiłam ze sobą połączyć... W każdym razie teraz pod makijaż używam tylko serum Flavo C i krem z filtrem, natomiast wieczorem nakładam coś bardziej 'aktywnego' (aktualnie LRP Effaclar Duo). I w związku z tym kilka kosmetyków stoi w kolejce aż nie skończę aktualnych.

2.Kupowanie na zapas
Wiąże się to z punktem wyżej, gdyż po zmianie 'systemu pielęgnacji cery' nagle okazało się, że mam 3 chwilowo nieużywane kremy do twarzy, jedno serum, żel do mycia twarzy, 2 szampony, 2 balsamy do ciała i jeden peeling! Niby nie AŻ TAK dużo, ale gdyby to przeliczyć na pieniążki, to mogłabym mieć za to już jedną dobrą parę jeansów od Levis'a... Więc zamiast kupować na zapas postanawiam wykończyć wszystko co mam na półce (oczywiście w kolejności, nie naraz!) i kupować tylko to, co jest aktualnie potrzebne i czego naprawdę nie mam.

3.Kuszące promocje
Dostałam ostatnio na maila gazetkę SuperPharm i jak tylko zobaczyłam mój ukochany żel do twarzy LRP Effaclar w promocji to już chciałam lecieć do najbliższego SP zrobić zapas (patrz punkt wyżej). Ok, 19.99zł zamiast prawie 40 to jest okazja. Z tym że nie dość, że mam właśnie w użyciu jedno opakowanie to jeszcze drugie czeka na półce na swoją kolej. Jeśli chodzi o zapas żelu do mycia twarzy, to jestem zrobiona przynajmniej do połowy grudnia, więc po co? Druga sytuacja to smsy z Sephory. Dni VIP! Super, na wszystko 20% zniżki, lecę. Wszystko pięknie, tylko czy naprawdę akurat czegoś potrzebuję? No i umówmy się, dni VIP w Sephorze są mniej więcej raz na miesiąc, góra dwa, więc nie muszę się od razu rzucać w szał zakupów.

4.Droższe (nie)znaczy lepsze
To mój chyba najcięższy i najczęściej popełniany grzech. Przyznaje się, lubię kosmetyki z wyższej półki (a kto nie?). Wiem, że często w związku z tym płacę za markę, niekoniecznie za jakość (chociaż jeszcze nie spotkałam się z tym, żeby jakiś drogi markowy kosmetyk był słaby, po prostu często można znaleźć coś o podobnym składzie i właściwościach tylko w brzydszym opakowaniu i bez markowego logo). Na to nie ma rady, muszę po prostu świadomiej wydawać pieniądze, rozglądać się, porównywać. I założyć, że może ten piękny czarny lakier Chanel w ślicznej buteleczce jest super gadżetem (wartym 100zł...), ale moje paznokcie będą tak samo dobrze wyglądać pomalowane czarnym lakierem Essence za 6zł.

5.Brak ustalonego budżetu
W ten weekend ma miejsce akcja Elle i InStyle pt. Szaleństwo Zakupów. Sama akcja fajna, bierze w niej udział kilka sklepów, które naprawdę lubię i mogłabym coś w nich kupić z mojej listy masthewów z naprawdę fajnym rabatem. I co się okazało? Że jakimś cudem na moim koncie bankowym zostało mi tyle, że z trudem przeżyje do kolejnej wypłaty... A gdy zaczęłam myszkować na co ta cała kasa poszła to się najzwyczajniej w świecie załamałam. Jakim cudem mogłam tyle wydać na kosmetyki?! Dlatego postanowiłam ograniczyć kwestie wydatków, narzucam sobie miesięczny budżet na kosmetyki (postaram się nie wydawać więcej niż 150zł, jak wyjdzie sprawnie to może i zejdę do stówki). Zaczynam od przyszłej wypłaty!

Jest jeszcze kilka grzechów, które popełniam (np.kupowanie ciuchów lekko opiętych jako motywacje do zrzucenia kilku kilo, kupowanie czegoś pod wpływem oglądania blogów/vlogów czy robienie zakupów na poprawę humoru), ale do poprawy sytuacji finansowej trzeba małych kroczków. Także od dziś staje się świadomym konsumentem ;) 
Poza tym to dobry czas do takich postanowień, zbliża się okres sporych wydatków (urodziny partnera, imieniny mamy, święta, moje urodziny...) i fajnie mieć w związku z tym jakieś oszczędności.
A propos oszczędzania... Mam swój cel i tym razem nikt mnie od niego nie odwiedzie. Postanowiłam oszczędzać na torebkę Michael Kors Jet Set Travel Tote. Mam plan sprawić ją sobie na urodziny (31 grudnia) a muszę zaoszczędzić... 300$! Historia kołem się toczy... ;)


źródło: http://blackskinned.blogspot.com/



Na koniec tak na rozluźnienie (bądź coby się jeszcze bardziej dobić) TAG.


TAG o wdzięcznym tytule "Ile warta jest Twoja twarz". Podliczamy w nim ile warte są kosmetyki kolorowe, których używamy do codziennego makijażu.



1.Baza zmniejszająca widoczność porów The Porefessional, Benefit - 116zł (regularna cena to 145zł, ale kupiłam ją w promocji sephorowej -20%)
2.Korektor MAC Pro Longwear Concealer - 70zł
3.Podkład w kamieniu Studio Fix MAC - 110zł
4.Róż Hervana, Benefit - 111zł (też zakupiony w sephorowej promocji -20%, regularna cena to 139zł)
5.Bronzer czekoladka Delice de Poudre, Bourjois - 50zł
6.Zestaw do malowania brwi Eyebrow Set Duo, Catrice - 16zł
7.Zestaw cieni Colour Surge Eye Shadow Quad, Clinique - 160zł (to się nie powinno liczyć bo dostałam te cienie od mamy, u niej sie nie sprawdziły bo były zbyt delikatne)
8.Tusz do kresek Waterproof Gel Eyeliner, Rimmel - 29zł
9.Tusz do rzęs Hypnose Precious Cells, Lancome - 135zł (to też się nie powinno liczyć bo używam miniaturki z kompletu tuszów z serii Hypnose, który dostałam na urodziny)
10.Pomadka Rouge Coco Shine, Chanel - 135zł

(Takie zestawienie kosmetyków służy mi ostatnio non stop, jedynie tusz do rzęs czasem zmieniam na kolorowy MAC lub Sephora, szminkę na błyszczyk Clinique bądź zamiast podkładu w kamieniu używam kremu BB.)

Omatkozcórką... Wynik mnie tak jak przypuszczałam przeraził. Po uwzględnieniu promocji wyszło 932zł. Pocieszam się tym, że większość z tych kosmetyków jest naprawdę wydajna i służy mi już jakiś czas no i jestem z nich zadowolona, a to chyba najważniejsze.
Ale zdecydowanie czas najwyższy zabrać się za oszczędzanie!

N.